wtorek, 3 marca 2009

it's not funny :)

Pobudka 6:20, szybkie śniadanko, ostatni rzut oka na work sheet - "things to bring: natural pantyhose & beige strapless bra", poniżej dopisane - "Jacket etc... (it will be cold)". Ok, jest zima, więc kurtkę mam zawsze ze sobą. Wczoraj pięknie świeciło słonko i było 13 stopni, więc dzisiaj może będzie podobnie? "Hope for the best, prepare for the worst" - zabieram ze sobą jeszcze ciepłą bluzę z kapturem. Po 45 minutach spędzonych w metrze, spotykam się z ekipą - świetni ludzie, mówią po angielsku co znacznie ułatwia kontakt (uwielbiam jak jest z kim pogadać w pracy, z czasem ipod i książka zwyczajnie nudzą), proponują kawę, ciasteczka i cukierki, mAgnes jest szczęśliwa :) Dowiaduję się, że do zdjęć mam tylko dwie suknie. Super! Powinno pójść szybko. Nie wiedziałam, że 3/4 zdjęć robionych jest na dworze.... a pogoda niestety nie dopisała. Dwa stopnie, deszcz, śnieg, deszcz ze śniegiem, wiatr, zero słońca, pryskająca fontanna. I ja, z gołymi ramionami, sinymi ustami, nosem jak rudolf i skostniałymi palcami. I tak przez 8 godzin, z przerwą na lunch, który niestety też był zimny. DWIE SUKIENKI! 8 GODZIN... Na szczęście ludzie z ekipy byli wspaniali, okrywali mnie milionami warstw ubrań tak często jak tylko mogli. Jeden z nich ściągnął nawet kurtkę, żebym nie była sama, biedna i zamrożona :D OCKARESAMA!! Koniec pracy, jazda metrem z szefową sesji, mieszkanką Kobe. Opowiada mi o ogromnym trzęsieniu ziemi w 1995 (o sile 6.8 mv), wielkim strachu jaki czuła przez około 50 sekund, gdy udało jej się uciec do specjalnego schronu. Pyta o katastrofy w Polsce, mówię o powodzi w 1997. I tak nam mija podróż. Japonka wie co nie co o naszym kraju, wie kto to Wałęsa, Jan Paweł drugi, kojarzy Warszawę, Oświęcim, Kraków i ... pierogi :) Nareszcie jestem w domu, żegnam się z Nadią, która jutro wylatuje... To samo mnie czeka za tydzień!


Brrrrr....
Dbali o mnie ;) (zastanawiam się z czego się tak cieszę. prawdopodobnie nastąpiło zamarznięcie mózgu i było mi wszystko jedno)
Odmrażanie...